Czy virtual reality zastąpi reality?
Pamiętam świat sprzed 30 lat. Całkowicie analogowy. Te czarno-białe zdjęcia robione radzieckim aparatem, Pana Tik Taka (nie mylić z TikTokiem) i sporo innych dziwnych programów, w dodatku w obcych językach (telewizor na początku lat 90-tych odbierał ČT1 i Rai Uno). Letnie dni spędzało się na drzewie, buszując po polu kukurydzy, lub grając w piłkę na ulicy. Tak było. Nie zmyślam.
Z komputerem pierwszy raz zetknąłem się w szkolnej świetlicy. To było ZX Spectrum. Kolega z kolei miał Commodore 64. W 1996 roku (po komunii Brata) rodzice kupili PC. Wolfenstein 3D robił wrażenie. Duke Nukem 3D rozwalał mózg. Z dzisiejszej perspektywy wszystko to była straszna pikseloza.
Dziś gejmpleje ogląda się jak dobry film. To co 30 lat temu wydawało się fantastyką, stało się rzeczywistością. Większość ludzi ma w kieszeni dziwną płytkę z ekranem. Dzięki niej mogą komunikować się z innymi, grać w gry, oglądać filmy. Mogą nawet wydawać jej komendy głosowe. Ta płytka, zwana smartfonem, to największa rewolucja XXI wieku. Przynajmniej taki jest stan faktyczny na dzień 22 grudnia 2020 roku. Można jednak przypuszczać, że kolejne 30 lat zmieni świat jeszcze bardziej. Czy elementem kluczowym nowej rewolucji będzie wirtualna rzeczywistość (VR)? Moim zdaniem - tak. Choć droga do tego jeszcze bardzo długa...
VR wciąż raczkuje. Imersja dotyczy głównie wzroku, częściowo słuchu i w małym stopniu dotyku. Możemy więc przespacerować się po pokoju, który wygląda bardzo realistycznie (przykład poniżej), a każdy nasz ruch zostanie wiernie oddany. Wciąż jednak nie możemy usiąść na łóżku, poczuć zapachu papieru, skosztować jedzenia z kuchni. Do tego dochodzą inne bariery. Aby przejść się swobodnie po wirtualnym pokoju powinniśmy dysponować pustą przestrzenią przynajmniej tak dużą jak ta w VR. Inna kwestia to zmęczenie oczu. Dzisiejsza technologia wirtualnej rzeczywistości bazuje głównie na wyświetlaniu obrazów na ekranach, których odległość od oczu to zaledwie kilka centymetrów. A zatem nawet jeśli bardzo wciągnie nas wirtualny świat, to raczej prędzej niż później organizm da nam znać, że czas wrócić do rzeczywistości.

VR z jakim mamy do czynienia obecnie nie będzie rewolucją. Owszem, można go wykorzystywać na różne sposoby. Pozwala przekraczać barierę czasu i przestrzeni. Dzięki niemu każdy gość krakowskiego Królestwa Bez Kresu może ubrać gogle i rozejrzeć się po rzeszowskim pierwowzorze. Wciąż jednak nie jest to technologia, która (moim zdaniem) trafi do mas. Zbyt dużo w niej jeszcze upierdliwości. Z czasem jednak sprzęt powinien ewoluować w kierunku czegoś poręcznego (np. okularów) i łączącego rzeczywistość wirtualną (VR) z rozszerzoną (AR). Oczywiście nie można wykluczyć, że etap ten zostanie przeskoczony i rozwiązania technologiczne pójdą w kierunku całkowitego odcięcia nas od świata realnego. A to już bardzo przypomina świat znany z serialu Black Mirror.
Obecny świat jest nieco dziwny. Internet, smartfony, miliony informacji, tysiące seriali i gier. Wielu nie potrafi się od tego odciąć choćby na chwilę. Idą na spotkanie i ciągle spoglądają na telefon. Inni w ogóle nie wychodzą z domu. Wciąż jednak to w tym realnym świecie żyjemy przede wszystkim, w nim używamy większości zmysłów. To jednak może się zmienić, gdy VR przejdzie z poziomu soczewek i kontrolerów na poziom kabli podpinanych do mózgu. Wówczas virtual reality zastąpi reality. Korporacje sprzedadzą nam bajkowe światy, w których każdy będzie mógł być tym kim chce. Oczywiście jeśli będzie posłuszny w świecie realnym... Ot, taki nieco przyjemniejszy Rok 1984.










Comments