Eskimosi ważniejsi niż sztuka Szukalskiego

Netflix potrafi robić bardzo dobre filmy dokumentalne. Przykładem jest wyśmienity serial "Wild Wild Country", który podaje fakty i całe spektrum opinii na temat działalności Osho, ocenę jednak pozostawia widzowi, bez narzucania interpretacji. Gdy więc przeczytałem, że przygotowywana jest produkcja o Stanisławie Szukalskim, to podskoczyłem z radości, walnąłem w sufit i do dziś boli mnie głowa. Kilka dni temu film obejrzałem. I cóż... chyba nie warto było skakać.
"Struggle: The Life and Lost Art of Szukalski" to dokument tendencyjny. Po jego obejrzeniu odniosłem wrażenie, że był robiony pod tezę, której wybrzmienie stało się priorytetem. Stąd też film ten jest nieco chaotyczny. Autorzy skaczą z wątku do wątku. To nie jest trzymająca się chronologii fabalurna opowieść taka jak "Wild Wild Country". To film ideologiczny, w którym ważniejsze od twórczości Szukalskiego są jego poglądy.
Mój stary przyjaciel, na kilka dni przed obejrzeniem przeze mnie "Struggle" wysłał mi wiadomość:
Z pewnością za sprawą filmu zrozumiesz dlaczego Szukalski był i jest zamilczany.
Była to odpowiedź na mój artykuł z 20 grudnia i słowa, które w nim padły:
I o ile rozumiem milczenie na temat tego artysty w okresie PRL-u (wszak mieszkał w imperialistycznych USA, a do tego tworzył prace uderzające w komunizm, vide: Katyń), o tyle nie potrafię zrozumieć obecnej ignorancji. Być może zmieni się to za sprawą filmu Netflixa.
"Struggle: The Life and Lost Art of Szukalski" niewiele opowiedział mi o życiu zapomnianego artysty. Mój przyjaciel miał jednak rację. Po obejrzeniu dokumentu, a w zasadzie drugiej jego połowy, wiem doskonale dlaczego Stanisław Szukalski jest zapomniany. Pierwsze 59 minut to opowieść o geniuszu, który był megalomanem, ekscentrykiem, antyklerykałem, poganinem. W dzisiejszym świecie nie są to jednak żadne przeszkody, by stać się sławnym. Czasem wręcz pomagają. Szukalski miał jednak na sumieniu inny, niewybaczalny grzech... Dokument przechodzi do tej kwestii dość płynnie, w 59 minucie, kiedy po dość humorystycznym wątku przedstawienia Hitlera jako baletnicy, przytaczane są słowa Ben Hechta, który pisał, że Szukalski w swoim indywidualizmie to swoiste przeciwieństwo Hitlera. Zaraz potem, niczym czarne chmury, pojawiają się słowa George'a DiCaprio:
Ben Hecht pisał o Stasiu tak żarliwie. Musiał nie wiedzieć i dać się nabrać, tak jak inni.
DiCaprio opisuje później okrutną prawdę, którą odkryli podczas prac nad filmem:
Byliśmy zdumieni i zdezorientowani. Zwłaszcza ci, którzy znali go później. Nie był osobą, którą sobie wyobrażaliśmy. Straciliśmy przyjaciela, który nigdy nie istniał.
O co chodzi? Oczywiście o wątek "antyeskimoski". Otóż Szukalski wydawał w Polsce pismo "Krak", które nawoływało nie tylko do przywrócenia sztuce polskości, ale również do bojkotu "eskimoskich" sklepów. A to już grzech śmiertelny. Stąd i zarzut padający w filmie, że Szukalski współtworzył "antyeskimoską" atmosferę wśród Polaków. Zresztą dalej to robi. Jeden z ekspertów zauważa:
W końcu prace Szukalskiego padły łupem pogańskiego stowarzyszenia w Polsce dążącego do autorytarnego państwa prawicowego.
Oczywiście nikt nie dodał, że to właśnie rodzimowiecy jako jedni z nielicznych pamiętali o Stachu z Warty w ciągu ostatniego ćwierćwiecza. Nic w tym dziwnego - artysta współpracował z przedwojenną Zadrugą. Daleko mi do pogańskiego nacjonalizmu. Szukalskiego cenię za kunszt, nie za poglądy. Trzeba mieć jednak sporo złej woli, aby kultywowanie pamięci przez garstkę ludzi porównywać z "łupami".
Oczywiście w tle wypowiedzi mądrych głów mamy subiektywne obrazy: marsze współczesnych nacjonalistów i zdjęcia z tzw. "pogromu w Przytyku". Cóż za piękne połączenie...



Obrazy te idealnie pokazują ignorancję autorów filmu, dla których "pogrom w Przytyku" jest przykadem "antyeskimoskich" prześladowań w przedwojennej Polsce. W istocie wydarzenie to ma wielopłaszczyznowe podłoże i równie dobrze można byłoby je określić jako zamach na polskich chłopów dokonany przez "eskimoską" bojówkę Icka Frydmana. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Zainteresowanych tematem odsyłam do książki Piotra Gontarczyka pt. "Pogrom? Zajścia polsko-żydowskie w Przytyku 9 marca 1936 r. Mity, fakty, dokumenty" lub choćby do Wikipedii.
Oczywiście zabieg wymieszania przeszłości ze współczesnością, mitów z prawdą, jest celowy. Wszystko bowiem zmierza do odkrycia przed widzem prawdy o dwóch Szukalskich. Ot taki Dr Jekyll and Mr Hyde. Kiedy genialny rzeźbiarz mieszkał w Polsce był groźnym nacjonalistą, tworzącym "antyeskimoską" atmosferę. Wystarczyło jednak, by opuścił ten straszny kraj i udał się do "Krainy Wolności", aby stać się tolerancyjnym kosmopolitą. Stąd też Leny Zwalve stwierdza:
Jego horyzont się rozszerzył bo mieszkał w Stanach i stał się artystą uniwersalnym.
Glenn Bray zaś dodaje:
Pod koniec życia Staś był absolutnie przeciwny ideologii nacjonalistycznej. Skończył z tym dawno. Widział jej skutki.
Takie jest przesłanie filmu, z którego niewiele dowiedziałem się o Szukalskim jako artyście. Poznałem natomiast zasadę, że kto raz wystąpi przeciwko "Eskimosom" ten nie ma prawa istnieć w świecie. Czy pośmiertne deklaracje przyjaciół i zaoczne nawrócenie na kosmopolityzm coś zmienią?
Szukalski przedstawiony w filmie nie sprawia wrażania, by żałował swoich wyborów. Owszem, jego poglądy mogły ewoluować, ale przez całe życie był on wyznawcą jedynie własnych idei i koncepcji. Do końca żył Polską. Zresztą Ben Hecht (ten sam, który ponoć został oszukany) pisał o nim:
Szukalski w duszy własnej był krajem, który zwie się Polską (...) takim on był – patriotą, szowinistą i kochankiem Polski, oślepłym z tęsknoty za nią jak ryba za wodą. Żadne inne dzieje, zagadnienia albo ludzie nie istniały dla niego prócz tych, które dotyczyły Polski.
Tekst jest ripostą do artykułów: "Walka: Życie i zaginiona twórczość Stanisława Szukalskiego" (Netflix) - ależ ciekawy dokument! oraz Stanisław Szukalski — dokument Netflix, produkcji Leonarda DiCaprio.










Comments