Tajna misja w Hadziaczu

Na początku maja 2016 roku zadzwonił do mnie P. Sprawa pilna. Nie na telefon. Trzeba się spotkać. Nic powiedzieć nie może... Trochę mnie to zaintrygowało. Poseł partii rządzącej, chce się spotkać i nie może ujawnić szczegółów.
Kilka dni później wszystko się wyjaśniło. Jakiś ukraiński oligarcha chce budować Międzymorze, zaproponował spotkanie w Hadziaczu a P. dostał zadanie ogarnięcia wyjazdu polskiej ekspedycji. A jak mówi stare przysłowie: "Przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę". Stąd i telefon do mnie jako entuzjasty Intermarium.
Wszystko było utrzymane w największej tajemnicy. W zasadzie do samego końca nie wiadomo było, czy do wyjazdu dojdzie. Dzień przed dostałem potwierdzenie. Jedziemy. Wylot 19 maja o 14.40. Z Warszawy do Kijowa. Oprócz P. i mnie, jedzie z nami doktor S., redaktor S., redaktor M., redaktor T., K. i jakiś biznesmen. Cóż, okazało się, że misja nie jest wcale taka tajna, jak można byłoby sądzić.

Na lotnisku pojawia się pierwszy problem. Ja i Doktor mamy złe bilety. Kancelaria Sejmu coś pomyliła i zarezerwowała wcześniejsze loty. Na szczęście udało się to odkręcić. Lecimy. W Kijowie przejęli nas Ukraińcy. Busem zabrali nas do Łochwicy koło Połtawy. Stan nawierzchni każe sądzić, że wywieźli nas w miejsce, gdzie diabeł mówi dobranoc.


Następnego dnia koło 8.00 wyjechaliśmy do Hadziacza. To co zastałem na miejscu trochę mnie zaskoczyło. Okazało się, że uczestniczymy w całkiem sporej imprezie - konferencji poświęconej Międzymorzu. Przed gmachem "kinokoncertnigo zalu" powiewały flagi: polska, ukraińska i litewska. W sporym hallu rzemieślnicy prezentowali swoje wyroby, dzieci grały na bandurach, starsze kobiety śpiewały ukraińskie pieśni. Wszędzie kręciły się media. Wot, tajne spotkanie.





Na sali tymczasem wygłaszano referaty. Wszystkie po ukraińsku. Ludzi sporo. Do pierwszej przerwy. Po przerwie tłum stopniał. Pizzy nie było. Czmychnąłem więc ochronie i wyszedłem na miasto porobić zdjęcia. Tutaj muszę dodać, że nasza delegacja miała ochronę. Wyglądali jak żywcem wyciągnięci z rosyjskiego serialu "Brygada". Miłe chłopaki.
Hadziacz nie zrobił na mnie specjalnego wrażenia. Mieścina jakich wiele...



Po konferencji wsiedliśmy do autobusu i pojechaliśmy na pole, gdzie w 1658 roku podpisano ugodę. Tam to dopiero był folklor. Kilkanaście kramów. Przy każdym jakieś specjały, które babuszki po kryjomu ładowały do reklamówek. Do tego kilka grup muzykantów (ci niestety nic cichcem wynieść nie mogli, bo cały czas grali i śpiewali). Pod pomnikiem, a w zasadzie kamieniem z napisem, złożono kwiaty. Ktoś coś powiedział. I tyle. Koniec imprezy. Nie ma takiego bicia. Dziękuję. Dobranoc.
Potem jeszcze była jakaś kolacja na wielkiej sali. Ale i na niej nie było rozmów i dyskusji. Polacy z Polakami. Ukraińcy z Ukraińcami. A gdzieś pośrodku jeden Litwin podobny do Chruszczowa.








Do Polski wróciłem lekko rozczarowany. Przed wyjazdem pomyślałem sobie: Nareszcie dobra zmiana. Międzymorze coraz bliżej. Impreza w Hadziaczu rozwiała jednak moje złudzenia. Dla mnie była to ustawka jednego oligarchy. Bez większego znaczenia. Gest bardzo miły, ale zabrakło rozmów nad czymkolwiek. A przecież tematów jest wiele. Na suchych referatach i skansenowych imprezach Intermarium nie zbudujemy. Koniec, kropka.
Raport spisany. Tajna misja zakończona.











Comments